Teatr to dla nas już prawie narkotyk – nie możemy bez niego żyć. W ostatnim tygodniu wybraliśmy się na sztukę w języku angielskim „Fahrenheit 451”. Oto wrażenia Zuzi:
24 października klasy trzecie
gimnazjum oraz wszystkie liceum poszły do Teatru Buffo na spektakl w języku
angielskim „Fahrenheit 451”, który był adaptacją powieści Raya Brandbury’ego
pod tym samym tytułem. Głównym bohaterem jest żyjący w dysutopijnym świecie
strażak, Guy Montag. Ma on za zadanie, wbrew temu, z czym kojarzy się jego
zawód, wzniecać pożary, których celem są książki. Panujący tam system
kategorycznie zakazuje czytania ich, czy choćby posiadania, a jedyną
alternatywną rozrywką dla mieszkańców jest oglądanie ogłupiającej telewizji. Cała
akcja zaczyna się w chwili, gdy podczas jednej z interwencji Guy zabiera ze
sobą książkę, dzięki czemu wkrótce otwierają mu się oczy na otaczającą go
rzeczywistość.
gimnazjum oraz wszystkie liceum poszły do Teatru Buffo na spektakl w języku
angielskim „Fahrenheit 451”, który był adaptacją powieści Raya Brandbury’ego
pod tym samym tytułem. Głównym bohaterem jest żyjący w dysutopijnym świecie
strażak, Guy Montag. Ma on za zadanie, wbrew temu, z czym kojarzy się jego
zawód, wzniecać pożary, których celem są książki. Panujący tam system
kategorycznie zakazuje czytania ich, czy choćby posiadania, a jedyną
alternatywną rozrywką dla mieszkańców jest oglądanie ogłupiającej telewizji. Cała
akcja zaczyna się w chwili, gdy podczas jednej z interwencji Guy zabiera ze
sobą książkę, dzięki czemu wkrótce otwierają mu się oczy na otaczającą go
rzeczywistość.
Uważam, że sztuka ta była
zdecydowanie bardziej udana, niż ta, na którą udaliśmy się poprzednio –„Dracula”,
czyli jak skutecznie zniechęcić młodych ludzi do brania na poważnie problemu
globalnego ocieplenia. Druga historia okazała się naprawdę wciągającą, bądź co
bądź, pierwowzór jest uznawany za najwybitniejsze dzieło autora. Zawiódł mnie
jednak poziom aktorstwa prezentowany przez wcielających się w role. Scenografia
była okropna, kompletnie nieadekwatna i brzydka. Do nieudanych należały też
przejścia pomiędzy kolejnymi scenami, którym zdecydowanie brakowało
dopracowania. Jednakże odegranie postaci głównego bohatera przez ciemnoskórego
aktora (jedynego w całej sztuce) było nietuzinkowym i bardzo pozytywnym
zabiegiem, mając na uwadze, że książka została napisana w latach 50-tych w
Stanach Zjednoczonych.
zdecydowanie bardziej udana, niż ta, na którą udaliśmy się poprzednio –„Dracula”,
czyli jak skutecznie zniechęcić młodych ludzi do brania na poważnie problemu
globalnego ocieplenia. Druga historia okazała się naprawdę wciągającą, bądź co
bądź, pierwowzór jest uznawany za najwybitniejsze dzieło autora. Zawiódł mnie
jednak poziom aktorstwa prezentowany przez wcielających się w role. Scenografia
była okropna, kompletnie nieadekwatna i brzydka. Do nieudanych należały też
przejścia pomiędzy kolejnymi scenami, którym zdecydowanie brakowało
dopracowania. Jednakże odegranie postaci głównego bohatera przez ciemnoskórego
aktora (jedynego w całej sztuce) było nietuzinkowym i bardzo pozytywnym
zabiegiem, mając na uwadze, że książka została napisana w latach 50-tych w
Stanach Zjednoczonych.
Podsumowując, myślę, że sztuka ta
nie należała do najlepszych, nie wyróżniała się zbytnio swoim poziomem, jednak
w historii, jaką przedstawiała niejednokrotnie podkreślano wagę wartości
uniwersalnych, takich jak szczerość, przyjaźń i bezinteresowność, dlatego
pozostanie w mojej pamięci na dłużej.
nie należała do najlepszych, nie wyróżniała się zbytnio swoim poziomem, jednak
w historii, jaką przedstawiała niejednokrotnie podkreślano wagę wartości
uniwersalnych, takich jak szczerość, przyjaźń i bezinteresowność, dlatego
pozostanie w mojej pamięci na dłużej.




